25 grudnia 2009

NATAL


Czas świąt. Postanowiliśmy opisać Wam jak to wygląda na Pedra Furada/Salvador/Bahia/Brazil.
Dla nas - Polaków - tutejsza wigilia nie ma nic wspólnego z tym, co tego dnia mamy w Polsce. Nie ma wspólnego zasiadania do stołu, nie ma prezentów pod choinką, nie ma śniegu i odpoczynku od codzienności.

Więc jak to jest?
Z naszego punktu widzenia wigilia tutaj to dzień niemalże taki jak każdy inny.... no może jak sobota. Przede wszystkim jest gorąco. Zamiast kaloryferów - pracują wentylatory. Ludzie gromadzą się na ulicy, na werandzie, przed domem, razem z rodziną i znajomymi. Zamiast kolęd - samba, głośna muzyka, z każdego domu inna. Choinka - jak już jest to oczywiście sztuczna. Za to uwielbiają światełka choinkowe, w które ustrajają domu, w dosyć tandetny sposób :)
Jednym słowem dobra zabawa. Dla nich każda okazja do świętowania jest dobra. Stół z jedzeniem oczywiście także jest obecny, jednak nikt do niego nie siada. Ładujesz potrawę na talerz, stoisz, gadasz, jesz, śmiejesz się. Co do potraw, to oczywiście ryba (ale bez takiego kultu jak w Polsce), jakaś lazania, sałatka, kurczak, fasola, ryż... Niektórzy mówią, że tradycyjną potrawą jest indyk, jednak wczoraj go nie było :) Prezenty - robią coś co nazywają amigo secredo - losują kartki z imionami członków rodziny i wylosowanej osobie wręcza się prezent. Następnie wylosowana osoba wręcza prezent kolejnej i tak aż się koło zamknie. Towarzyszy temu sporo zabawy, bo każda obdarowywana osoba jest najpierw opisywana przez darczyńcę (czyli np. "mam prezent dla kogoś, kto bardzo lubi tańczyć...") a reszta osób w tym czasie zgaduje kim jest obdarowywany.

Generalnie dzień jak co dzień - wszyscy robią to co zawsze, sklepy czynne do późna, wszyscy na ulicy, jedna wielka impreza do późnej nocy.


Z innych ciekawostek, to pare dni temu byliśmy na targu Feira de Sao Jaquim... Można tam kupić wszystko. Dosłownie najwięcej jest owoców, warzyw i mięsa. Mięso trzymane w niewyobrażalnych dla nas warunkach (i temperaturach), do tego żywe kury, pawie, indyki, kozy itd. Ogromny wybór owoców, warzyw i przypraw jakich w ogóle nie znamy.
Kupiliśmy trochę warzyw, Barbichia zrobił pirao de aipim, czyli pire z aipim (warzywo coś jak ziemniak tylko inne :). Skończyło się bólem brzucha i częstymi wizytami w toalecie. Zupy z reszty warzyw (w tym chuchu) jeszcze nie odważyliśmy się zrobić :)


14 grudnia 2009

CANDOMBLE


Troche sie nie odzywalismy, bo nie dzialo sie za wiele. Ostatni tydzien minal spokojnie i baaardzo powoli. Coraz mniej rzeczy nas juz zaskakuje i dziwi. Jednym slowem powoli wsiakamy w brazylijski klimat ;) Juz nawet wysokie temperatury staja sie dla nas coraz bardziej znosne.
Capoeira: w poniedzialek bylismy na treningu w innej dzielnicy Salvadoru, u est. Peo. Fajny trening i bardzo fajna grupa, za 2 tygodnie maja batizado, wiec na pewno sie wybierzemy.
Wtorek byl dniem wolnym. Jak probowalismy sie dowiedziec od trzech roznych osob co to za swieto to uslyszelismy trzy rozne wersje. W sumie to tutaj norma - kazdy ma swoje racje, ale zeby nie ustalic wspolnej wersji co do powodu wspolnego swietowania?! Brazylia!
Z pewnoscia tego dnia swietowali wyznawcy Candomble - to tutajsza religia, wierzy sie w bostwa Orixas, tego dnia swoje swieto miala bogini morza - IEMANJÁ. Spotkalismy grupke wyznawcow zupelnie przypadkowo, chociaz w tym dniu nie trudno natknac sie gdzien na nich. Przyjechali nad morze zeby odprawic rytualy i zlozyc ofiare dla morza. Niesamowite przedtawienie: bebny grajace rytm, spiew, taniec, ludzie padajacy w trans... dla nas bylo to nie do ogarniecia, totalna magia.
Sobota to 2 eventy w 2 grupach. Rano ACMB, gdzie bylo duuuzo dobrych capoeiristas z wysokim stopniem, czyli konkretny regional, po poludniu Grupo Monte Serrat, Gdzie tez przybyli konkretni goscie. Na zakonczenie dnia trening specjalny z Mestre Zambi od graduado w gore (jednak obcokrajowcy tez mogli brac w nim udzial). Trening ze stolem, workiem i pacholkiem zakonczony doslownie chlusnieciem z wiadra ;]
Wczoraj (niedziela) wybralismy sie na Pelorinho do Forte de Capoeira na Rode de Capoeira Angola. Oczywiscie tylko popatrzec! Roda malutka, czesc z uczestnikow nie miala koniecznie czarnego koloru skory, ale mimo wszystko wygenerowali sporo axe. Mozna sie zakochac w tej odmianie Capoeira, zwlaszcza tutaj!
Wczoraj pozegnalismy Kamile, ktora wyleciala juz do Polski, wiec teraz siedzimy tu we dwojke. Pozdrawiamy Kamile!


7 grudnia 2009

HUMAITA


W sobote bylismy na batizado dzieciakow grupy Ginga com Malicia (nie mylic z Ginga Malicia - od M. Marinheiro). Spotkalismy tam naszego dobrego znajomego Toco (byl w Bialej w ferie rok temu), ktory na batizado dostal stopien formado.
W niedziele dostalismy 2 zaproszenia na wyzerke. Rano u Barbischi na feijuade, wieczorem urodziny brata Mestre Zambiego. Bylo nam bardzo milo. Bylismy tez na plazy i przeszlismy kurs jak jesc ostrygi i zdobywac marisco (jedno i drugie bardzo smaczne).
Wydarzenie miesiaca: Roda na Humaita. Oprocz Unicaru, przybyli jeszcze reprezentanci 3 innych grup. Jedna ekipa (od Mestre Alex Costam) byla dosc spora (ok 15 - 20 osob), a chopaki wygladali na "zdrowych". No i sie zaczelo. Bardzo konkretne jogo, szybkie, mocne akcje ale w ktoryms momencie doszlo do mocniejszego starcia kogos od Alexa z kims od nas - do tego stopnia, ze trzeba bylo ich rozdzielac. Chlopaki Alexa nie wytrzymali chyba napiecia i puscily im nerwy, bo kazde kolejne ich wejscie konczylo sie mocnym rozdzielaniem. Ciezko to opisac, ale byly naprawde ostre akcje do tego stopnia, ze o malo co nie doszlo do jednej wielkiej zadymy. Na szczescie bylo kilka osob ktore opanowaly sytuacje. Po dlugich rozmowach Mestre Alex przeprosil wszystkich oficjalnie i cala jego grupa poszla do domu. Reszta osob zostala i cieszyla sie dalej Roda de Capoeira.


4 grudnia 2009

KOLEJNE DNI


CACHORRO:
Wtorek z samego ranca zaczal sie zamieszaniem na osiedlu (tzw briga). Idac rano w dol do sklepu widac bylo tlum ludzi zgromadzonych wokol czegos lub kogos. Okazalo sie ze wlasciciel najwyzszego domu na pedra furada sie nacpal i cala noc krzyczal i wyzywal wszystkich dookola. Wg plotek, koles ozenil sie z hemafrodyta, ktora teraz, po operacji, juz jest tylko kobieta. Teraz przyjechala policia i policia militarna - czyli ta w brazowych mundurach, z karabinami, ktora najpierw strzela, pozniej pyta. Tubylcy kazali trzymac sie z dala od tej zadymy wiec bylismy posluszni, tymbardziej na widok policji z bronia.
Sroda wieczorem to trening z Mestre Zambi. Mocny, ostry, nie dawalem rady. Bylem wrecz przybity.
Ogolnie w glowach mamy cos jakby szok capoeirowy. Wielki balagan, nie widomo o czym myslec, jak grac i jak to sobie wszystko poukladac.
Jednak na roda u Bamby odzyskalem sily i wiare w siebie.


DOCURA:
Wczoraj Barbischa zabral nas do dzielnicy o nazwie Itapoan, czyli raj dla surferow. Jest to spory kawa³ek plazy z oceanem na 100 m od brzegu po pas, silny wiatr i bez ska³, wiec wiekszoœæ ludzi w wodzie byla z deskami. My tez poprobowalismy... ze srednim skutkiem :) ale by³o sporo zabawy i duuuuzo slonca.
Wieczorem poszlismy wraz z prof. Secao na roda do Mestre Bamby. Chyba bardziej, zeby sie sprawdzic niz po cokolwiek innego. Szczerze mowiac liczylismy, ¿e ostro nas tam spiora, ale przezylismy. Spotkalismy tam prof. Sapo, ktory okazalo sie, ze od tygodnia jest w ACMB. Chociaz wracalam na jednej nodze po starciu z bambowa graduada i na dodatek w za duzych japonkach, bo ktos moje zawinal. Niestety czesto zadazaja sie tutaj takie male kradzieze, ale i tak mialam szczescie bo byla to podmianka i mialam w czym wracac na Pedra Furada.
Podroz powrotna troche czasu nam zajela - wsiedlismy do autobusu, ktory jedzie w prawdzie w nasze rejony, ale sie nie zatrzymuje tam gdzie potrzebowalismy. W taki sposob wyladowalismy na zajezdni, ktora nie byla bardzo daleko do Pedra, ale z moja noga dojscie zajeloby nam jakies 3h. Byla godzina 22:30 i byly marna szanse na to ze zlapiemy jakis autobus, ktory jedzie przez Bonfim (nasz przystanek). Na szczescie kierowca jednego z autobusow okazal sie takim dobrym czlowiekiem, ze podwiozl nas na przystanek, chociaz wcale nie bylo mu po drodze. Ja do ostatniego momentu bylam przygotowana na to, ze bedzie chcial zedrzec z nas kase za taka podwozke na zyczenie (swoja droga fajnie tak jechac sobie przez miasto prywanym autobusem ;p), ale nie... okazal sie bardzo sympatycznym czlowiekiem, ktory na dodatek mieszka na tej samej ulicy co my i znamy te same osoby (M.Zambi, Secao, Tamarindo, itp.). A myslalam ze kierowcy tutajszych autobusow to wcielenie prawdziwego zla - przynajmniej taki styl jazdy reprezentuja :) wracajac do domu zastanawialismy sie z Patrykiem czy takie cos przeszlo by w Polsce. Chyba watpie...



I ponizej jeszcze zalgle foty z wyspy: